baner

Recenzja

Avatar 2: Istota wody, James Cameron, film [recenzja]

Krzysztof Zimiński recenzuje Avatar 2: Istota wody
6/10
Avatar 2: Istota wody, James Cameron, film [recenzja]
6/10
James Cameron to jedna z największych osobistości kina rozrywkowego ostatnich dekad. Pierwszy "Avatar" był technologicznym przełomem, to także najbardziej kasowy film w historii. Nie było więc zaskoczeniem, gdy jego kontynuacja też okazała się naprawdę dużym wydarzeniem.

Ponad dekadę po pierwszej produkcji kanadyjski reżyser znowu przeniósł widownię na dziewiczą planetę Pandora, którą próbują skolonizować ludzie. Film znowu zaliczył gigantyczne przychody, plasując się na liście hitów box-office'u niedaleko za częścią pierwszą, wykreowany świat i cyfrowe efekty oczarowały publiczność, ale recenzenci byli tym razem już nieco mniej entuzjastyczni niż poprzednio. Co aż tak bardzo nie dziwi - wtedy dostaliśmy pewien przełom, a teraz po prostu bardzo dopracowaną kontynuację.

Nowy film podejmuje znane już wątki, śledząc losy przedstawionych już widowni bohaterów, ale biorąca poprawkę na upływ czasu. Jake Sully, który wszedł w społeczność niebieskoskórych Na'vi, jest obecnie wodzem klanu, opiekuje się też własną, założoną na planecie rodziną. Pewnie wszyscy by sobie żyli długo i szczęśliwie, gdyby nie ludzie, którzy podejmują nową próbę podbicia Pandory. Sully, szukając schronienia dla rodziny, przenosi się nad morze, pod opiekę wodnego klanu Na'vi, panującego w swoim regionie nad powierzchnią i głębinami oceanu. Zmiana otoczenia to jednak nie urlopowa sielanka, a problemy z adaptacją, walka ze stereotypami i uprzedzeniami, a także największa próba, gdy autochtonom przyjdzie znowu zmierzyć się z najeźdźcą.

Pomijając poboczne wątki, streściłem w zasadzie właśnie trzy godziny filmu. Przepraszam. Choć z drugiej strony nie jest to ani scenariusz zaskakujący, ani też olśniewający. Historia jest banalna i pełna luk fabularnych, jak chociażby atak ludzi, będący tu zaledwie pretekstem dla całej historii. Biorąc pod uwagę ich ambicje, mające skalę planety, to jest to przedsięwzięcie nadzwyczaj kameralne i służące bardziej utorowaniu Cameronowi drogi do finałowej, spektakularnej konfrontacji, niż czegokolwiek innego (więcej pewnie zobaczymy w kontynuacjach). Dość powiedzieć, że mija godzina, nim bohaterowie podejmą naukę ujeżdżania wodnych stworzeń, by po kolejnej, skupionej na międzyplemiennej integracji (i na kolejnych działaniach złowrogich ludzi), doszło do wybuchowej kulminacji. Mamy więc pierwszy akt, który niedomaga, drugi, który też jest przeciągniętą protezą rozwinięcia, a po nim następuje Epicki Finał, który ma do zaoferowania sporo, poza emocjami, bo przynajmniej dla mnie ci płascy bohaterowie byli po ciągnących się dwóch godzinach zupełnie obojętni.

Bohaterowie są jednak płascy, bo tak ich napisano, a nie dlatego, że są 'sztuczni', cyfrowi. Tym, co wyróżnia ten film, są bowiem doskonałe efekty specjalne i sam świat, który poznajemy. W pierwszym "Avatarze" przedstawienie Pandory miało jednak funkcję ekspozycji, wprowadzenia widza w realia, w którym rozegra się wielkie starcie. Tu już ten świat niby znamy, choć potem poznajemy też jego morską część, ale reżyser się nie spieszy. Ważniejsze dla niego wydaje się być pokazywanie wykreowanego świata - piękna Pandory, jej fauny i flory, fantastycznych pejzaży, by potem pokazać coś innego - nowe plemię Na'vi, zejście pod wodę, ławice ryb i fantastycznych morskich stworzeń, oraz skupić się na niesamowitych, podmorskich plenerach, a po drodze przedstawić nowe urządzenia, maszyny i siedliska ludzi.

Wszystko to wygląda oczywiście spektakularnie, w czym wielka zasługa i tej części ekipy, która wymyślała i projektowała ten świat oraz wszystkie jego aspekty, i tej, która w wizję tchnęła życie, tworząc coraz bardziej zaawansowane wizualizacje, aż do efektu ostatecznego, który można było zobaczyć w kinie, a teraz na telewizorach. Szczególnie imponujące wrażenie robi tu łączenie technik cyfrowych z klasycznymi oraz zaawansowane wykorzystanie techniki motion capture, przekładającej mimikę i gesty aktorów na cyfrowe stworzenia.

Efekt ich pracy wydaje mi się jednak być skierowany głównie do tej części widowni, którą zadowalają najwyższej klasy cyfrowe efekty i możliwość zanurzenia się w wymyślony, ale jednak wiarygodny świat. Takie były chyba właśnie intencje Jamesa Camerona. Jeśli ktoś natomiast chce zostać porwany przez fabułę, albo z zaangażowaniem kibicować bohaterom, to może dość szybko poczuć znużenie, bo wieje tu prostotą i powierzchownością, którą można było wybaczyć poprzednikowi, ale nie powtórce z rozrywki. Jako film przygodowy całość wydaje się być zbyt rozwleczona, samej akcji - nie licząc trzeciego aktu - jest tu jak na lekarstwo, a przesycenie filmu morałami o Rodzinie i Naturze przy zerowym autodystansie i wypraniu dialogów z humoru też nie pomaga. Bohaterowie przez te trzy godziny sporo mówią, a niewiele z tego wynika. Ale są za to Piękne Widoki.

James Cameron dekady temu zachłysnął się możliwościami postępu technologicznego, i ten stan wyraźnie trwa. Z wizjonera stał się w moim odczuciu jednak jegomościem, który co dekadę wyskakuje z ukrycia, by podnieść wszystkim poprzeczkę jakości efektów cyfrowych, zainkasować kolejne setki milionów dolarów, i przejść w hibernację na kolejne lata. Pomija przy tym wiele pozostałych aspektów filmu jako medium, nie tylko po macoszemu traktując scenariusz, ale też choćby pracę kamery czy montaż. Operowanie w cyfrowym środowisku daje mu przecież często niemal nieskończone możliwości z realizowaniem scen i wykorzystaniem cyfrowej kamery, która towarzyszy bohaterom w długich, dynamicznych ujęciach. Zamiast tego kamera jest w tu niemal nieustannym, ale zazwyczaj powolnym ruchu, co ma jak mniemam uwiarygodnić obraz, bo nie służy niczemu innemu. Brak tu ciekawej kompozycji kadrów, zbliżeń czy najazdów, częstszego podążania za postaciami, czy kręcenia się między nimi. Zamiast tego jest wysoka jakość obrazu, piękne tła, przejrzystość, lekko ruchoma koncentracja na tym, co ma być ukazane widzowi, w samym środku kadru, i cięcia, gdy akcent ma być przeniesiony. Cyfrową kamerą - jak można wnieść z dodatków - osobiście posługiwał się Cameron.

Jednocześnie dobrze swoją rolę odgrywa przestrzenny dźwięk, podbijający spektakularność wydarzeń i atakujący gdy trzeba tylnymi kanałami. Nie powinni też zanadto narzekać fani dodatków, bo druga płyta dołączona do wydania Blu Ray to trzy godziny materiału, z różnych stron ukazującego pracę nad filmem "Avatar: Istota wody". Sporo uwagi poświęcono tu i aspektom kreacji świata, i ich technologicznego przetworzenia na ostateczny efekt. Kolejne bloki dokumentu wpuszczają tu widza za kulisy, czasem ciekawiej, a czasem z wielkim entuzjazmem ekipy, ale jednak mniej interesująco opowiadając o pracy projektantów, kaskaderów, kompozytora czy nowej generacji bohaterów serii. Na pewno jednak temat przedstawiono od różnych stron, pozwalając lepiej docenić sam film, pokazując kompleksowość i skalę nowego dzieła Kanadyjczyka.

Cameron wszedł na technologiczny olimp, ale w innych aspektach ogranicza się do minimum finezji, by nie powiedzieć, że po prostu sprowadził je do banału. Mamy więc kolejny film wielkiego reżysera, który ponownie zanotował gigantyczne wpływy, ponownie oczarował efektami cyfrowymi i ponownie pochłonął widownię wymyślonym światem.

Zabrakło tu jednak nowatorstwa, jest tylko 'więcej i lepiej', choć wysoka klasa CGI w blockbusterach to teraz niemal standard. Po pierwszym "Avatarze" na jakiś czas została nam jednak chociaż moda na 3D, i dopiero po jakiejś dekadzie żartowano, że to najlepiej zarabiający film w historii, z którego nikt z oglądających nie pamięta już ani jednego imienia postaci czy linii dialogu. Biorąc pod uwagę umiarkowany wpływ filmu "Avatar: Istota wody" na aktualną popkulturę zaryzykuję teorię, że tym razem proces wypierania go ze świadomości będzie jeszcze szybszy.

Opublikowano:



Avatar 2: Istota wody

Avatar 2: Istota wody

Premiera: Lipiec 2023
Seria: Avatar
Oprawa: DVD, Blue Ray
Stron: 192 min.
Wydawnictwo: Galapagos
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-